Na marginesie złożonych przez Fundację Greenmind uwag do nowelizacji ustawy Prawo łowieckie dopadła mnie refleksja na temat uroku przedmiotowej ustawy i jej nowelizacji.

Do nowelizowanej ustawy Prawo łowieckie rząd przenosi szczegółowe przepisy regulujące wykonywanie polowania, poprzednio figurujące w stosownym rozporządzeniu. Dzięki temu, do szerszej świadomości mają szansę się przedrzeć pełne uroku wierzenia braci myśliwskiej dotyczące funkcjonowania ekosystemów czy populacji kręgowców. Niewykluczone, że gdy zostaną zapisane w ustawie, to zyskają dodatkową moc i jako takie nabiorą statusu wiedzy obowiązującej każdego obywatela RP. Znając nasz Sejm, wszystko na to wskazuje, więc polecam uważną lekturę zarówno starej ustawy, jak i propozycji zmian. Możemy się z niej dowiedzieć na przykład, że nad „bezpieczeństwem stada jeleni lub danieli czuwa (!)” specjalna łania zwana licówką, której szczególna rola ma zostać uwieczniona w art. 43d ust.1 pkt 1 ustawy. Opieka licówki – identyfikowanej w oparciu o łączne kryterium przewodzenia stadu oraz czuwania nad jego bezpieczeństwem – budzi szacunek i każe ją otaczać szczególną ochroną (zakaz strzelania). Takich sentymentów ustawa nie przewiduje dla dzików, gdzie nie tylko nie zidentyfikowano w systemie socjalnym odpowiednika licówki, ale i przewidziano bardzo elastyczny system definiowania odstrzału przy miejscu dokarmiania. Krótko mówiąc, generalnie etyka łowiecka i ustawa nie pozwalają strzelać do zwierzyny w miejscach jej dokarmiania. Jest jednakowoż wyjątek przewidziany ustawą. Jest to tzw. nęcisko. Czyli takie samo miejsce  dokarmiania zwierzyny jak każde inne, ale różniące się ustawowo wydaną „licence to kill„. Ustawa nie podaje żadnych – powtarzam: żadnych – kryteriów odróżniania miejsca stałego dokarmiania od nęciska, poza tym że pozwala na odstrzał zwierzyny na nęcisku. Nie wchodząc w to, jak etyka myśliwska oswoiła problem, że dziki nie umieją odróżnić nęcisk od miejsc stałego dokarmiania, mam jednak problem z tym, że żaden organ prawa – przy proponowanych zapisach – nie będzie w stanie ukarać myśliwego za zabicie dzika w miejscu stałego dokarmiania (gdzie strzelać nie wolno). Dlaczego? Bo jedynym kryterium legalności odstrzału w miejscu dokarmiania dzików jest strzał. Jeśli dzik został strzelony, to było to nęcisko i strzał był legalny. Jeśli natomiast dzik nie był strzelony, i po posiłku poszedł do lasu, to było to miejsce stałego dokarmiania, gdzie strzelać nie wolno. No, chyba, że za dwa dni ktoś go tam strzeli – to wtedy będzie to nęcisko. Jasne? Jasne. Wygodne? No pewnie.

W świetle odwiecznych zarzutów ornitologów, że większość myśliwych nie umie rozpoznawać gatunków kaczek (co ma znaczenie, bo tylko kilka gatunków jest łownych, a większość jest chroniona) na uwagę zasługuje propozycja zawarta w artykule 43e ust.1 pkt 2 nowelizacji ustawy. Mówi ona, że w nocy można strzelać do „gęsi lub kaczek„, choć tylko „na zlotach i przelotach„. Powtarzam – w ciemnościach można strzelać do „gęsi lub kaczek„. Nie do „gęsi zbożowej” czy „gęsi białoczelnej” albo „kaczki krzyżówki”, czyli gatunków łownych, ale po prostu do „gęsi lub kaczek„. Rozumiem, że słowo „lub” zwalnia myśliwego nawet z konieczności ustalenia czy nadlatujący ptak jest kaczką czy gęsią. W takiej sytuacji oczywiście nie ma miejsca na subtelności i zawiłości, jak na przykład wyłączenie ze wskazania do odstrzału gęsi małej czy bernikli białolicej (gatunki gęsi objęte ścisłą ochroną) albo cyranki i płaskonosa (chronione kaczki). No i słusznie, bo w nocy („okresie rozpoczynającym się godzinę po zachodzie słońca  i kończącym godzinę przed wschodem słońca” – art. 43e ust. 1) zarówno myśliwi jak i ornitolodzy widzą słabo, więc definicje obiektów przeznaczonych do identyfikacji (nie strzela się przecież „do celów nieoznaczonych„) i odstrzału musi być odpowiednio pojemna. Na szczęście, art. 4 ust. 2 pkt 1, definiując polowanie stwierdza, że „[polowanie oznacza]  tropienie, strzelanie z myśliwskiej broni palnej, łowienie dozwolonymi sposobami zwierzyny żywej„. Ani słowa o zabijaniu. Nawet o „pozyskaniu” zwierzyny. W takiej sytuacji możemy być spokojni, że jeśli „gęś lub kaczka” z nocnego nieba spadnie, to będzie to tylko niechciany produkt uboczny „tropienia” i „strzelania” – zapewne strzelania na wiwat lub „w celu  ochrony i kształtowania środowiska przyrodniczego na rzecz poprawy warunków bytowania zwierzyny” (art. 3 ust. 2). A zupełnie serio – skoro ustawa zezwala na strzelanie do „gęsi lub kaczek„, to czy rozporządzenie (akt niższej rangi) może określać, które z nich są gatunkami chronionymi, a które łownymi?

Swoją drogą, ciekawe jest, jak bardzo język prawa ustawowego, zazwyczaj do bólu precyzyjny i drążący detale, w przypadku prawa łowieckiego staje się językiem metafor, wierzeń i bytów niematerialnych. Przykłady? Proszę bardzo: „właściwa liczebność populacji poszczególnych gatunków zwierzyny przy zachowaniu równowagi środowiska przyrodniczego”  albo „gospodarowanie (…) zasobami [zwierząt łownych] w zgodzie z zasadami ekologii oraz zasadami racjonalnej gospodarki rolnej, leśnej i rybackiej„. Jako zawodowy biolog z niskim peselem jestem bardzo zainteresowany taką nowelą ustawy, która zdefiniuje i wyjaśni mi wreszcie, raz na zawsze, co to jest „równowaga środowiska przyrodniczego” i gdzie ją mogę zobaczyć, albo jakie są kryteria identyfikacji „racjonalnej gospodarki rolnej” lub „leśnej„. W kontekście tego barokowego wodolejstwa i pustosłowia, obecna nowelizacja ustawy to zaprzepaszczona okazja, by nasze prawo łowieckie wreszcie wydobyć z mroków komuny (polecam lekturę artykułów opisujących PZŁ) i bajek dziadków z flintą z fotografii w kolorze sepii. W to miejsce zaproponowano glajszachtowanie archaicznych tekstów wymuszone wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego. Przy czym, dostosowanie ustawy do wyroku TK jest w najlepszym przypadku połowiczne, a proponowana konieczność „wykazania  związków właściciela nieruchomości„, który wnioskuje o wyłączenie jego gruntów z obwodu łowieckiego, „z wyznawaną doktryną religijną oraz wskazania w wyznawanej doktrynie religijnej zasad uznających za niedopuszczalne polowanie na zwierzęta łowne” jest po prostu haniebna i kompromitująca. Nie sądziłem, że w państwie Unii Europejskiej, w 21. wieku ktoś odważy się zaproponować takie dyskryminujące zapisy. No, ale – z drugiej strony – nie od dziś wiemy przecież, że społeczeństwo obywatelskie to mit – lewacki i szkodliwy. Niech więc ekologiści i cykliści się tłumaczą, jakiego boga(?) w sercu noszą.

Udostępnij ten artykułEmailFacebookTwitter
  

Wyślij wiadomość do autora (Przemysław Chylarecki)

  • (nie będzie opublikowany)